W ubiegłym tygodniu – 11 marca 2016 r. swoje setne urodziny obchodziła Władysława Bugała. Z tej okazji życzenia i gratulacje Jubilatce złożył burmistrz Leszek Kawski.
11 marca 2016 roku – w dniu swoich setnych urodzin niezwykle pogodna, serdeczna i z wyjątkowym poczuciem humoru Władysława Bugała witała gości tortem i szampanem. Wśród osób, które w tym szczególnym dniu odwiedziły Jubilatkę byli burmistrz Leszek Kawski i kierownik USC Katarzyna Przybysz. Życzyli pani Władysławie dużo zdrowia, spokoju i wokół samych życzliwych osób.
Pani Władysława Bugała urodziła się 11 marca 1916 roku w Bocewell w Stanie Pensylwania w USA. Była najmłodszym dzieckiem. Miała pięć sióstr i jednego brata. W Bocewell mieszkali do 1921 roku. Po powrocie z Ameryki rodzina zamieszkała w Jaśle. Po roku przeprowadzili się do Wałyczyka, gdzie kupili gospodarstwo rolne. W domu rodzinnym pani Władysława mieszkała do 1935 roku, kiedy to po ślubie z Franciszkiem Budniewskim wyprowadziła się do Wąbrzeźna. Cztery lata po ślubie na świat przyszła jej pierwsza córeczka. Życie rodzinne pani Władysławy, tak jak wszystkim Polakom, zburzył wybuch II wojny światowej. Z mężem pożegnała się w sierpniu 1939 roku. Pan Franciszek otrzymał mobilizację do 18 Pułku Ułanów Pomorskich. Nigdy już go nie zobaczyła. Nie wie, gdzie zginął i gdzie jest jego grób. Okres okupacji wraz z córką Krystyną spędziła głównie w Wąbrzeźnie. Czas ten w jej pamięci wywołuje do dzisiaj silne emocje. – Muszę o tym opowiadać, bo chcę to z siebie wyrzucić – mówi pani Władysława. – Nigdy nie zapomnę, jak stałam, trzymając na rekach moje dziecko, wraz z moimi teściami przy ścianie stodoły i czekałam na śmierć. Kuno – kolega męża, którego moi teściowie gościli przed wojną we własnym domu jak członka rodziny, stał naprzeciw nas z pięcioma innymi żołnierzami niemieckimi, celując w nas z karabinów… Po tym wydarzeniu na mojej głowie pojawił się pierwszy pukiel siwych włosów. Pierwsze lata okupacji Pani Władysława pracowała w gospodarstwie jej rodziny, przejętym przez Niemca Ignacego Sondowskiego. Pomagała też swojej siostrze. – Siostra i jej mąż byli w AK. Często musiałam jeździć do Książek, by zająć się ich czwórką dzieci – wspomina p. Władysława. – Przenosiłam też dla nich broń. Schowaną w koszu między jedzeniem dostarczałam do karczmy pani Ostrowskiej w Myśliwcu. Wtedy nie miałam o tym pojęcia, że między kurami jest broń, chyba umarłabym ze strachu, gdyby powiedzieli co przewożę. Sześć miesięcy spędziła też w obozie pracy w Tobółce, w którym wraz z innymi więźniami kopała rowy. – Mieszkaliśmy w barakach, było ciężko. Stało tam 24 baraków, a w każdym umieszczano po 40 osób – mówi p. Władysława. – Do domu wróciłam dzięki temu, że dostałam przepustkę. Przy jej wydaniu usłyszałam, że pewnie już nie wrócę do obozu, bo zbliża się front wschodni. I tak się stało. Święta Bożego Narodzenia 1944 r. pani Władysława spędziła z rodziną. Potem przyszło wyzwolenie – niesamowita radość, połączona ze strachem przed żołnierzami Armii Radzieckiej.
Maż pani Władysławy nie wrócił z wojny. Został uznany za zmarłego, a jego grobu rodzina nigdy nie odnalazła. W 1947 roku pani Władysława wyszła ponownie za mąż. Wraz z mężem Adolfem Bugałą zamieszkali przy ul. Wolności. – W tym małym domku wychowaliśmy w sumie siedmioro dzieci. Było ciężko, na całą rodzinę zarabiał tylko mąż, ale zawsze było w nim gwarnie i wesoło. Z drugim mężem przeżyła 51 lat. Dzisiaj pani Władysława mieszka na tej samej posesji, ale już w większym i wygodniejszym domu wraz z jej najmłodszą córką i jej mężem. Doczekała się 17 wnuków i kilkudziesięciu prawnuków. Otoczona bardzo dobrą opieką i miłością rodziny, tryska humorem. Jest w bardzo dobrej kondycji. Do dzisiaj – bez okularów – czyta książki. Swoje setne urodziny spędziła w gronie najbliższej rodziny.